Franziskushospital Aachen

11 maja – pobudka trzecia rano. Godzina na spakowanie się do samochodu, czwarta nad ranem wyjazd. Do Aachen przybyliśmy około godziny 13:00. Po wypełnieniu stosownych dokumentów rozpakowaliśmy się. 

Około godziny 16 wyszliśmy na spacer. Chcieliśmy jak najdalej odsuwać w myślach kolejny dzień, choć dobrze wiedzieliśmy, po co tu przyjechaliśmy. Chłodny dzień nie pozwolił nam na długi spacer, przeszliśmy kilka przecznic i po godzinie wróciliśmy do szpitala. Zuzia ku naszemu zdziwieniu nie zadawała zbyt wielu pytań – chyba czuła co ją czeka, albo my tak dobrze udawaliśmy. Od kilku miesięcy była przez nas przygotowywana do operacji. Chcieliśmy, żeby była świadoma tego co się wydarzy. Znamy ją już na tyle, że wiemy, że woli znać prawdę, choćby najgorszą. Zmęczeni długą podróżą o 20:00 śniliśmy o udanej operacji.

12 maja z samego rana Zuzia pierwsze co zrobiła, to rozłożyła na szpitalnym łóżku wszystkie laurki zrobione specjalnie dla niej przez przedszkolaków z Krainy Uśmiechu z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Skąd 5 letnie dziecko ma takie pomysły w takiej chwili? Ryczeć nam się chciało, ale nie mogliśmy jej tego zrobić. Ona cieszyła się całą sobą, że walczymy o zdrową rączkę. Aż drżała z podniecenia. W tej chwili powróciły do nas pytania: dlaczego Zuzia musi tyle cierpieć?… a jak się coś nie uda?…czy dobrą decyzję podjęliśmy?  Chwila przemyśleń i oczekiwanie na ten moment, moment w którym zabiorą nam córcię i zostaniemy sami…

Około godziny 10:30 Zuzia dostała swój przezabawny kostium w siwe słonie i kolorowe kwiatuszki. Po chwili dostała do wypicia syropek „głupiego Jasia”. Z minuty na minutę robiła się coraz bardziej obojętna, zaczęła się śmiać z byle powodu – my razem z nią. Robiła się coraz bardziej wiotka, senna i całkowicie obojętna – brakowało jej sił aby siedzieć i mówić.

10:50 szliśmy przez całą długość korytarza w takim samym szyku jak wyszliśmy z sali: łóżko pchane przez 2 pielęgniarki, tata z Zuzią na rękach i mama tuż za nimi kamerująca te chwile aby czymś zająć swoje rozklekotane ze strachu ręce. Musieliśmy tak przejść cała długość lewego skrzydła szpitala do łącznika, w którym znajdowały się windy.

W windzie „ciężką” Zuzię położyliśmy na łóżku – już nie było obaw, że się rozpłacze, wręcz przeciwnie, trudno jej było pohamować śmiech. Pierwszy raz widzieliśmy ją w takim stanie. Zuzia dostała śmiechowej głupawki czym rozweseliła wszystkich obecnych w windzie. Mówiła, że widzi dwie mamy, robiła wszystkim „pa pa”, chichotała. Na salę operacyjną ze względów higienicznych oraz sterylnych mogła z nią wejść  tylko jedna osoba – uzgodniliśmy, że będzie to mama. Mimo szybko zmieniającego się otoczenia (zmiana sal, zmiana łóżka, obce twarze) i  gromady medyków dookoła – ubaw Zuzi trwał nadal. Tylko dzięki temu udało się nie oszaleć i nie zalać łzami. Ciężko było odłożyć własne nieświadome dziecko na stół operacyjny i patrzeć jak przyduszona maską z gazem usypiającym powoli zamyka swoje błękitne oczęta … Ufff udało się. Na koniec anestezjolog poklepał mamę po ramieniu z wymownym spojrzeniem. Nie było już odwrotu, klamka zapadła.

Po chwili my RODZICE spotkaliśmy się na korytarzu. Wiadomo co było tuż po zamknięciu drzwi oddziału operacyjnego … Chwila słabości należy się każdemu. Emocje musiały znaleźć ujście.
Po trzech godzinach przyszła do nas pielęgniarka z bardzo dobrymi nowinami – wszystko poszło bez przeszkód i już możemy iść do córki, ale oczywiście pojedynczo.

Kto poleciał pierwszy? Mama. Ostatni straszny moment – pierwszy widok zoperowanej Zuzi. Ale najważniejsze było to, aby zdążyć zanim otworzy oczka. Musi ktoś przy niej być, nie może być sama. Jest – leży plecami do wejścia, nie widać jej buzi – orteza widoczna jest od razu – ręka sterczy w niej do góry sztywno. Pod kołderką baniaczki z podłączonymi do nich zakrwawionymi rurkami. Zmiana – teraz tata przeżywa swoje „spotkanie”. Przypominała samolot leżący na boku z jednym skrzydłem wystającym w górę.

Chwilę jeszcze spała z rurką w nosie oraz podłączonym puls oksymetrem. Po chwili zostały odłączone oba „sprzęty” i Zuzia otworzyła oczy. Pierwsze pytanie jakie zadała to: „Tatusiu co to jest?” Zdezorientowana próbowała spojrzeć na stelaż  – nie mogła skręcić głowy w lewą stronę. Nie płakała, tak bardzo chciała być dzielna, że aż prosiliśmy ją aby sobie popłakała, żeby jej ulżyło. Od tego momentu dla wszystkich stało się jasne, że na min. 6 tygodni będzie musiała zaprzyjaźnić się ze swoją podpórką.

Po trzydziestu minutach od wybudzenia się byliśmy już wszyscy razem na dole w naszej przytulnej sali.

Celem operacji była aktywizacja rotacji zewnętrznej barku. W związku z tym operacja polegała na przemieszczeniu mięśni techniką Hoffera.

Przebieg operacji:
Pacjentka w pozycji na plecach, maska krtaniowa. Sterylne mycie i okrycie lewago barku wraz z kończyną górną. Cięcie na skórze w zagłebieniu pachy. Odsłonięcie mięśnia najszerszego grzebietu i wspólnego zestawu ścięgien z mięśniem obłym większym. Obydwa podlegają oddzieleniu od kości ramiennej i następuje mobilizacja ścięgien i brzuśców mięśni w części dosiebnej. Podskórne tunelowanie i doprowadzenie brzuśców mięśni pod mięsień trzygłowy. Dalsze otwarcie skóry w kierunku grzebietowym, odsłonięcie mięśnia trzygłowego i dostęp do kości. Obydwa ścięgna zostają osobno zamocowane przy pomocy dwóch kotwiczek Mitek do górnego bieguna główki kości ramiennej względnie do trzonu. Dokonuje się tego przy wyraźnej rotacji zewnętrzej barku. Kontrola pozycji i hemostazy. Umieszczenie drenu Redona. Warstwowe zamknięcie rany poprzez założenie szwów śródskórnych.

14 maja koło południa spotkała nas przemiła niespodzianka. Tego dnia na ten sam oddział przybyli nasi rodacy z Poznania z synkiem Jonaszem, który nazajutrz miał zaplanowaną dokładnie taką samą operację jaką dopiero co przeszła Zuzia. Do drzwi naszej sali zapukali Ania i Jakub Dawid wraz z synkiem Jonaszem. Byliśmy tak samo zaskoczeni tym spotkaniem jak i oni. Nikt z nas nie spodziewał się spotkania Polaków i rówieśnika Zuzi z podobnym problemem – uszkodzonym splotem. Do takiego spotkania mogło dojść tylko w Aachen u doktora Bahma. Następnego dnia z tej okazji Zuzia przy naszej pomocy stworzyła pamiątkę – rysunek, który przed wyjazdem mu wręczyła.

Jak tylko dzieci zrozumiały swoje  bardzo podobne sytuacje nawiązała się między nimi  przyjaźń, która oczywiście trwa do dnia dzisiejszego. My również utrzymujemy stałe i systematyczne kontakty z rodzicami Jonaszka. Wspieramy się, wymieniamy doświadczeniami. Jesteśmy przekonani, że to przyjaciele na całe nasze życie.

Dzieci bardzo szybko przypadły sobie do gustu. Zuzia opowiadała Jonaszowi co się wydarzyło. Dzięki temu strach przed operacją Jonaszka znacznie zmalał. Poczuł, że nie jest sam z takim problemem, oswoił się z widokiem ortezy zanim mu ją założyli. Nie czuł się już w tym miejscu obco i samotnie. Nasze wspólne chwile szybko minęły 15 maja my wyjeżdżaliśmy do domu, podczas gdy Jonasz tuż po naszym wyjeździe przeszedł operację.